poniedziałek, 13 października 2008

Wszystko i nic

Miesiąc temu, stojąc przy oknie w pracy, patrzyłam na plac budowy gdzie kręcili się robotnicy. Chodzili we wszystkie strony, składali dom. Zależnie od pory dnia i pogody: albo siedzieli w wykopie i wypompowywali wodę po deszczu, albo stawiali ściany, albo maszerowali grupowo do baraku - jak podejrzewam - na jakieś żarcie. Tuptali przez plac w prawo i w lewo w swoich żółtych i zielonych kaskach, a ja te kilkanaście minut dziennie obserwowałam ich, jak domową farmę mrówek. Myślałam sobie wtedy, że oni to mają fajnie: nie spieszą się, nie odbierają telefonów, nie muszą gapić się w monitor 8h dziennie siedząc w bezruchu, wyrabiać wskaźniki i martwić się o SLA. Z drugiej strony - czy upał, czy zimno - oni musieli budować. Skakać miedzy prętami, albo wylewać beton, tudzież brodzić w zalanym wykopie. Już pracowali, kiedy ja zaczynałam swoją robotę.
Patrząc na zewnątrz przypominałam sobie stare powiedzenie: "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma", bo chciałam z całych sił wydostać się ze swojej zagródki. Gdziekolwiek - nawet na ten plac budowy. Zaczynałam się czuć jak element komputera. Jak urządzenie na taśmie. Czułam, że wszystko, czego do tej pory się nauczyłam, to co stanowiło mój atut - silną stronę, mogłabym wyrzucić do kosza. Moja kreatywność była niepotrzebna, podobnie bardzo dobry kontakt z ludźmi. Śmiać mi się teraz chce, jak pomyślę co ludzie mają na myśli dając ogłoszenia o "kreatywnym podejściu do rozwiązywania problemów". Że co? Że zamiast restartować kompa przyciskiem można po prostu go wyłączyć i uruchomić ponownie? Taaa...
I miałam ogromne pragnienie zjedzenia obiadu w domu wcześniej, niż o 20 wieczorem. Bo plac budowy pustoszał na długo zanim ja wychodziłam z pracy.

Tak bardzo chciałam się wydostać z tego kołchozu, że moje prośby zostały wysłuchane. Pięć minut przed końcem pracy zostałam poinformowana, że umowa nie zostanie mi przedłużona. Nie wiem, czy kiedykolwiek czułam się bardziej dziwnie. Zaskoczenie, wściekłość i ulga jednocześnie. Wściekłość i zaskoczenie, bo dzień wcześniej słyszałam co innego, ulga - wiadomo... Wiem, że ta decyzja nie została podjęta ze względu na moje umiejętności, czy jakość pracy. W tym jednym przypadku moja komunikatywność i dobre relacje przydały się w uzyskaniu takich informacji. Wściekła byłam i jestem z powodu zakomunikowania mi tej decyzji w dniu końca umowy. Zostałam więc z ogromną ilością wolnego czasu, obiadami o właściwej porze i możliwością zajęcia się domem. Hmm... byłoby to wręcz bajecznie wspaniałe, gdyby nie to, że mnie na to nie stać. Nie mam pracy i zasiłku - po tych paru latach tyrki w kilku miejscach. Mam za to trochę doświadczenia i coraz większe wymagania. Teraz to już nie wiem, kto będzie mógł im sprostać :). Chyba tylko ja sama.