poniedziałek, 7 czerwca 2010

Jeszcze działam

Zajrzałam na blog i trochę się przeraziłam - leży bidulek taki zaniedbany od marca... Proza życia mnie dopadła i filozofowanie poszło w kąt. Chociaż... na moim zwykłym kurodomowym blogu życie kwitnie. W końcu gotowanie, sprzątanie, chorowanie i takie tam - to też jakaś filozofia. Chyba mniej we mnie ostatnio napięć i złości - stąd leniwe nicniepisanie na statusie.
W zasadzie powinnam powiedzieć - w końcu coś na temat "status OK" - jest po prostu OK. No, oprócz braku gotówki. Tak, tak - mogłoby być bardziej "zielono mi" w banknotach stuzłotowych - ja absolutnie nie protestowałabym. Tymczasem idę zarabiać na tę kapuchę. Może jeden zielony wpadnie a mógłby i jakiś niebieski...

środa, 31 marca 2010

Drzewa to żywe istnienia!

Krogulec z Plamki Mazurka jest mi bardzo bliski w swoich działaniach i podejściu do świata natury. Ciągle do niego zaglądam a i tak czasem nie nadążam czytać wpisów - pojawiają się z prędkością światła. Dołączam się więc do apelu Adama Wajraka, jaki Krogulec zamieścił u siebie na blogu i cytuję:

Zaapeluj o wstrzymanie wycinki Puszczy Białowieskiej w okresie lęgowym ptaków, czyli od 1 marca do 31 sierpnia do ministra środowiska prof. Andrzeja Kraszewskiego biuro.ministra@mos.gov.pl oraz do dyrektora generalnego Lasów Państwowych Mariana Pigana sekretariat@lasy.gov.pl, wyślijcie też kopię do mnie na adresadam.wajrak@gazeta.pl
To minimum ochrony jakie powinniśmy zapewnić Puszczy Białowieskiej dopóki nie stanie się parkiem narodowym.Polecam za Krogulcem przeczytanie tekstu "Puszcza niszczona dla zysku!!!". Dowiedzieć się z niego można kto i ile zarabia na wycince drzew i sprzedaży drewna oraz jak niektórych omija oddawanie pieniędzy do państwowej kasy.

Dołączcie się do apelu - wyślijcie maile do powyższych instytucji i wrzućcie na swoje blogi apel Adama Wajraka. To moja ogromna prośba do Was - pokażmy że zależy nam na świecie, w którym żyjemy a wycinka drzew w okresie, kiedy ptaki zakładają gniazda, składają jaja i wychowują małe jest wręcz nieludzka.

Dziękuję
__________________________________________________

A z lokalnego podwórka zaprezentuję Wam, jak u mnie na osiedlu przycina się drzewa. Prace idą pełną parą a ja na dźwięk piły spalinowej dostaję drgawek. Głównie dlatego, że dane jest mi oglądać później takie oto widoki okaleczonych drzew:

Zwie się to profesjonalna pielęgnacja drzew. Jak widać - w zależności od wysokości drzewa albo wycina się wszystkie gałęzie od dołu, albo ucina się równo pod linijkę górną połowę drzewa.

wtorek, 2 marca 2010

Czekam na wiosnę

Zima powoli się wycofuje - spod śniegu zaczynają wyglądać zahibernowane psie kupy. Dla mnie - pierwszy raz chyba - koniec zimy trochę smutny, bo powoli będę wyłączać karmnik z użycia. Koniec z bezpośrednimi obserwacjami całych rzesz ptasich. Cieszy mnie jednak, że dla odmiany będę mogła posłuchać ich pięknych śpiewów. Teraz też robią wiele hałasu i nie sądzę żeby się coś zmieniło w tej kwestii, ale czekam na skowronka i na śpiew kosa, który zwykle przysiada na samym czubku drzewa rosnącego za oknem.
Wiosny wypatrywać powinniśmy nie tylko na drzewach i krzewach. O tej porze roku już mogą ją nam zwiastować ...żaby. Te małe, dzielne płazy w marcu, zaraz po przebudzeniu z zimowego snu, dziarsko biorą się do rzeczy. Jak tylko zrobi się wystarczająco ciepło udam się rowerkiem nad jakieś oczko wodne nasłuchiwać wiosny. Będę musiała uważać, żeby jakiejś pary podążającej na amory nie rozjechać przez nieuwagę.

Tymczasem u mnie w domu hiacynty już przekwitły. Reszta zieleni wymaga odświeżenia. Może to w porządkach właśnie wiosnę znajdę najwcześniej? Słońce już zagląda przez okno - to chyba znak, żeby zadziałać. Na początek wystarczy parę kwiatków w wazonie, albo doniczce, dobre wietrzenie, ciepła, aromatyczna herbata i od razu robi się inaczej.

czwartek, 7 stycznia 2010

Ptaszory zimą

Wklejam poniżej mój mały artykulik wysłany na miejski blog. Stwierdziłam, że mimo dosyć formalnej formy może Was zaciekawić. W końcu dzielę się tu z Wami refleksjami i pasjami. A to jedna z nich - taka nowo "wykluta":

O ptakach i ich dokarmianiu

Zima wydaje się porą roku, kiedy całe aktywne życie przenosi się do naszych domów a przyroda na zewnątrz zamiera - zapada w sen. Ale tak nie jest. Czy pędząc przez zasypane śniegiem miasto zdajemy sobie sprawę, że wokół nas - na ziemi, drzewach, blokach, toczy się całkiem bogate życie? Wystarczy przystanąć i rozejrzeć się. Dostrzeżemy wtedy małe i większe pierzaste kulki przycupnięte na krzewach, drepczące po śniegu, czy krążące nad naszymi głowami. Ptaki. One też - tak jak inne zwierzęta - żeby przeżyć mrozy muszą poszukiwać schronienia i pożywienia. Możemy im pomóc w przetrwaniu zimy w mieście poprzez dokarmianie.

Po co dokarmiać ptaki? Czy nie poradzą sobie same?
Ptaki zimujące w miastach różnią się od ich braci zamieszkujących tereny niezamieszkane przez ludzi. Człowiek, ingerując w przyrodę - wycinając lasy, sady, przekształcając łąki w pola uprawne, czy po prostu stawiając bloki - pozbawił ptaki ich naturalnego środowiska, schronienia. Poprzez stosowanie środków chemicznej ochrony roślin pozbawił je również naturalnego pożywienia - larw, owoców, nasion roślin popularnie uważanych za chwasty. Ptaki coraz częściej zaczęły poszukiwać pożywienia na naszych osiedlach. Zimy - takie jak obecna - są dla nich bardzo ciężkim okresem, ponieważ ich naturalne "stołówki" zniknęły. Nie miejmy więc złudzeń, że poradzą sobie same w tym nieco nieprzyjaznym środowisku i dokarmiajmy.

Czym dokarmiać a czym nie dokarmiać?
Widzimy często, jak obok naszych śmietników, czy na trawniki wysypywane są okruchy, makaron, czy całe kromki pieczywa, do których zlatują się najczęściej gołębie. Owszem - ptaki zjedzą pieczywo, ale nie jest i nie powinno być ono ich podstawową karmą! Pieczywo ze względu na zawartość soli, spulchniaczy jest dla ptaków bardzo niebezpieczne. Szybko psujące się i pleśniejące, to - w najlepszym przypadku - powolna śmierć zwierząt. Mitem jest, że zwierzę zawsze wie, co mu nie zaszkodzi i takiego pokarmu w ogóle nie ruszy.

Dokarmiajmy więc takimi produktami, jak:
- ziarna słonecznika (łuskane i niełuskane - tańsze) bez soli!
- płatki owsiane
- konopie
- pokruszone orzechy włoskie
- zboża (w niewielkiej ilości)
- suche ziarna grochu oraz soi
- małe kawałki jabłek, rodzynki

Dla sikor można wywieszać słoninę - uwaga: niesoloną! Pamiętać przy tym należy, że po dwóch tygodniach należy ją zmienić, ponieważ tłuszcz jełczeje.
W tej chwili bez problemu w sklepach ogrodniczych i zoologicznych można kupić kule tłuszczowe gotowe do wywieszenia za oknem. Zawierają one nasiona zmieszane z tłuszczem umieszczone w siatce. Wystarczy kulę kupić, zawiesić i cieszyć się widokiem przylatujących do takiego karmnika sikor.
Należy jednak pamiętać - jeśli zaczniemy dokarmiać ptaki, należy robić to systematycznie.



Jakie ptaki możemy zaobserwować w naszych karmnikach?
Wydawać by się mogło, że w kilkudziesięciotysięcznym mieście jedynymi fruwającymi o tej porze roku stworzeniami mogą być gołębie i wróble, może nieco gawronów i kawek. Często nie wiemy jak wiele gatunków ptaków możemy spotkać na naszych osiedlach.
Od momentu, gdy założyłam karmnik pojawiło się w nim co najmniej osiem gatunków ptaków, a w jego okolicy zaobserwowałam kilka dodatkowych. Były to między innymi:
- sikory modraszki i bogatki
- dzwońce (stado siedzące na pobliskim drzewie w pewnej chwili osiągnęło 50 sztuk)
- szpaki (które nielicznie zimują w miastach)
- jer
- grubodziób
- kawki
- sierpówki
- sójka
- krogulec (drapieżnik, który poluje na gości mojego karmnika)
W okolicy pojawiają się również kosy, dzięciołek i szczygieł. Dwa lata temu przelotem odwiedziło nas ogromne stado kwiczołów.

Zachęcam wszystkich do rozsądnego dokarmiania ptaków. Jeśli pozbawione one zostały przez człowieka swoich naturalnych warunków życia - pomóżmy im przetrwać w naszych miastach.

Zachęcam Kochani - frajda na całego!

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Podróże sialalala...


Miałam ostatnio epizod wypuszczenia się w Polskę. Niedaleko całkiem. Kiedy wracałam po 3 dniach bez normalnego obiadu - niesiona jak na skrzydłach do gołąbków w sosie pomidorowym - polska rzeczywistość wyrwała mi wszystkie pióra z ogona. Wracałam do tyłu i na czworakach. Napisałam więc list do mojej koleżanki. Koleżanka: na bloga z tym!
NA BLOGA więc!!
***
Helooooo,

wysłałaś mi smsa, że powrót miałaś niefajny, więc dołączam się w bólu i opiszę Ci, jak powrót miałam ja.
Jak już odprowadziłaś mnie do tych cholernych bramek, i udało mi się przedostać z walizą na kółkach przez drzwi obrotowe (akrobacje wyższego stopnia), popędziłam na dworzec. Nie miałam dostępu do telefonu (ręce zajęte, do kieszeni daleko), więc nie wiedziałam ile minut zostało do odjazdu. Gnałam więc z walizą, torbą, sztalugami, tubą i reklamówą pod pachą. Jak już wpadłam na właściwy peron, po pokonaniu miliona schodów, dyszałam jak pies gończy i ledwo zdołałam zapytać czy to właściwy pociąg . Jakiś pan pomógł mi z walizą, a ja władowałam się do przedziału, gdzie siedziało trzech facetów. W innych siedziało o wiele więcej osób więc zdecydowałam dołączyć do tego męskiego towarzystwa.
Niestety - na swoje nieszczęście władowałam się do palącego. Panowie (w zasadzie jeden pan i jeden student) kopcili równocześnie, nie otwierając okien. Ja się wędziłam. Moje rzeczy też. Później dosiadł się kolejny delikwent i palili już we trzech - ja umierałam. Chciało mi się kaszleć, ale pewnie zostałabym zglanowana, więc dusiłam się po cichu. Ale - wierz mi - nie miałam siły turlać się z tobołami i szukać po tym cholernym pociągu wagonu niepalącego więc zostałam.
Dojeżdżając do Ostrowa odezwał się głos z głośnika. Powiedział, że przez wykolejenie towarowego pod Wrocławiem inny pociąg z Wrocławia (którego część jest doczepiana do naszego) opóźni się a my będziemy na niego czekać. 120 minut. Trzeba było widzieć miny pasażerów. Od razu wszyscy zaczęli się uśmiechać :D - a najbardziej Ci, którzy właśnie wysiadali i życzyli nam - idąc za przykładem głosu z głośnika - miłej podróży. Ja za te 120 minut to miałam wysiadać, a nie ruszać w drogę!!! Ponadto rola wędzonej w dymie makreli jakoś do mnie nie przemawiała. Na szczęście podczas postoju palacze otworzyli okna.
Postoju opisywać nie będę, tego, jak turlaliśmy się z toru na tor też. Pociąg ruszył wreszcie do celu z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. I nawet do niego dotarł. Tu jednak czekało mnie najlepsze.
W mojej miejscowości pociąg zatrzymuje się na minutę. Ja stałam na korytarzu już 15 minut przed stacją, żeby nie przegapić. Za oknem ciemno jak w dupie - czarna dziura. Patrzyłam na drzwi przerażona, że nie dość, że nic nie widzę to jeszcze nie dam rady ich otworzyć, nie wysiądę i pojadę dalej. Mam taką traumę z dzieciństwa po tym, jak moi rodzice ewakuowali się z pociągu w ostatniej chwili - to było straszne i teraz się boję takich krótkich postojów. No i wykrakałam - pociąg zatrzymał się, a drzwi nie chciały się otworzyć!! Ja po prostu przeżyłam horror. Nie wiem jak ale ostatkiem sił je odblokowałam i wypchnęłam. KOSZMAR!!! Mąż już pędził do mnie po peronie, konduktor wrzeszczał, że odjazd a ja z tymi tobołami wysypywałam się z wagonu - po prostu masakra. Taki przeżyłam stres, że jak weszłam do domu to się poryczałam - byłam wykończona. Zamiast 21:30 było po północy, ja ledwo żywa, głodna, zestresowana, obolała - to taszczenie walizy po poznańskich schodach dało mi w kość.

Na drugi dzień poszłam do szpitala na tą rehabilitacje, co mi ją we wrześniu na grudzień przydzielili. Najpierw zostałam potraktowana jak powietrze - stojąc pół metra od cizi z trwałą z lat 80, a jak już podsunęłam jej pod nos kartę usłyszałam, że funduszy brak i że zadzwonią w połowie grudnia na styczeń mnie przepisać. Zabrali mi skierowanie i odprawili z kwitkiem. Teraz sobie myślę, że jak to skierowanie mi gdzieś zgubią to leżę. Bo jak pójdę po następne to dostanę przydział na wrzesień, albo jakoś tak.

Załamka Kasiu kochana - po to ja wyjechałam wcześniej z tego cholernego Poznania, coby na rehabilitację zdążyć. Przeżyłam koszmarne sześć godzin w pociągu, szarpałam się z tobołami i drzwiami, co mnie wypuścić nie chciały, tylko po to, żeby rehabilitantka od siedmiu boleści potraktowała mnie jakbym nic w życiu nie robiła tylko dybała na te pieprzone prądy na kręgosłup dla własnego widzimisię.
Ten kraj to jakiś koszmar. Złodziejski NFZ który bierze moje pieniądze, ale mnie nie leczy, ZUS, co mi każe płacić składki, ale emerytury i tak nie da o czym jeszcze śmie mi komunikować prosto w oczy.
Ech - i widzisz, Twoje podróże trasą szybkiego ruchu po ciemku we mgle i remontach, między TIRami - to nie jest jednak jedyna koszmarna forma podróżowania po naszym kraju :) Piękna nasza Polska cała....

Buziaki

***