wtorek, 16 czerwca 2009

Deszcz pada i wieje

czyli, jak nauka poszła w las

Ostatnio wyjechało mi się na tematy osobiste, co wywołało ogólne ożywienie w całych pięciu (!) komentarzach (z ludzkiej natury podglądaczy i plotkarzy chyba się to bierze :)))). Dzisiaj więc wrócę na właściwy tor - nie będzie opisów życia domowego, tylko refleksje na tematy egzystencjalne.
Wbrew tytułowi sugerującemu uniwersalny temat pogody mam o czym gadać/pisać. W zasadzie mam w głowie tyle tego, że jedna myśl goni drugą - stąd najlepiej byłoby pisać o pogodzie właśnie. Bez odbiegania od tematu. I takich tam. Swoją drogą to dzisiejsza aura jest fantastyczna - pada, jest szaro i aż chce się pracować! Nie wiem - po prostu podejrzanie dziwnie kojarzy mi się ona z jakimiś przyjemnymi momentami w życiu.

Wracając do egzystencji jednakże...
Jest taka stacja radiowa, w której większość czasu gadają. A ja większość czasu tej stacji słucham, albo pozwalam, żeby po prostu bzyczała w tle. Ja wtedy siedząc sama w domu nie czuję się taka bardzo sama, a i uda mi się czasem wyłapać ciekawy temat jednym uchem. Chwilami nawet wdaję się w głośną polemikę (chociaż może polemika to złe słowo, kiedy gadam do aparatu radiowego, w którym za grosz ducha nie ma) - wtedy raczej nikt mi nie odpowiada, czasem jednak na g - gadowym komunikatorze uda mi się coś wstukać i na antenie usłyszeć odpowiedź.

Dzisiaj dużo gadania było (jest w zasadzie, bo dzień się nie skończył i na 100% usłyszę jeszcze... kurczę, właśnie słyszę znów!!!) o studiach, studiowaniu, płaceniu za nie i o równych szansach.
Najciekawsze jest to, że wszyscy spece teoretyzują. Najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy ze studiowaniem mają wspólnego obecnie tyle, co nic. Zwykle skończyli oni uczelnie w epoce, kiedy studia to była poważna sprawa - kiedy magister często zostawał na uczelni w roli pracownika naukowego, później docenta, doktora... a uczelnie techniczne produkowały inżynierów zasilających rynek pracy. Teraz czasy są inne, lecz decydenci od spraw szkolnictwa wyższego - mam wrażenie - tkwią nadal w poprzedniej epoce. Nie sądzę, żeby reforma wizji (zamiast rzeczywistości) mogła przynieść dobre skutki. A jak ta rzeczywistość wygląda?

W obecnych czasach studiują prawie wszyscy. Studiują gdzie chcą, co chcą - niestety nie za tyle za ile chcą, ale jakoś dają radę. Zaczęłam analizować, jak to jest, że jesteśmy na szczycie rankingów ilości osób z wyższym wykształceniem, gdy jednocześnie poziom nauczania w szkołach średnich dramatycznie spada? Tylko jedna refleksja pojawiła się w mojej głowie: szkolnictwo wyższe zaczyna być niższe.
Jak to? A tak to - teraz studia to taki sam biznes, jak wszystko inne. Uczelnie nie kształcą już naukowców. Kształcą pracowników. W materii kształcenia zaczęły rządzić prawa rynku - popyt i podaż. Kto się nie dostosuje - ten po prostu straci. Modne kierunki przyciągają tym, że są modne. Kierunki niepopularne albo padają (śladowe ilości studentów), albo obniżają poziom i stają się popularne. W końcu dla niektórych papierek jest papierkiem, a wykształcenie jeszcze jedną linijką w CV.

Teraz zasada na bezpłatnych studiach jest taka, że jak nie zdasz przedmiotu w terminie - płacisz. Załapałam jednym uchem, że motywacja nie ta, że trzeba zachęcać lepszymi stypendiami - takimi na przykład od przyszłych pracodawców. Zdajesz ładnie przedmioty - dostajesz stypendium, ale nie od państwa. Ech - no jak? Czyżby się jeszcze nikt nie zorientował, że przy bezrobociu, jakie mamy w tej chwili, pracodawca nie musi nikogo motywować? Może przebierać w absolwentach, jak w ulęgałkach. Jeszcze urząd pracy mu dopłaci do takiego na przykład stażysty (broń boże pracownika, bo to drogo). No fakt - może stypendium by coś dało sponsorowi, bo mógłby sobie hodować przyszłego robotnika już na uczelni i wymagać, by później pracował dla niego półdarmo - oddając z nawiązką to, co już wcześniej dostał.

Ale w tym miejscu sprawa kształcenia kompletnie już traci na wartości i znaczeniu. Nie ma już rozmowy o równych szansach, studiach płatnych i bezpłatnych - to wszystko staje się nieistotne wobec praw rynku i rzeczywistości w jakiej żyjemy. Trzeba dotrzymywać kroku, a w zasadzie biec niezłym sprintem - robić po kilka kierunków, płacić licząc, że się szybko zwróci. W końcu wszystko sprowadza się do jednego: mieć za co żyć. Najlepiej dużo mieć.
I gadane radio, jak na zawołanie, uraczyło mnie właśnie reklamą szkoły wyższej. Reklamą kończącą się pytaniem, którym i ja zakończę: "weźmiesz udział w tym wyścigu?".

środa, 3 czerwca 2009

Zakrzywienie CZASOprzestrzeni

Przed chwilą dokonałam pewnej obserwacji oraz arcyciekawej analizy, którą muszę się z Wami podzielić. Mianowicie dla dwojga ludzi przebywających w tym samym momencie w tym samym miejscu czasoprzestrzeń może się zupełnie, ale to zupełnie różnić. A wygląda to w następujący sposób:

Weszliśmy do domu, Połówek mój zzuł był obuwie i odpalił kompa. Podreptał do kuchni, wypakował zakupy na stół, porwał ze trzy cukierki michałki i powrócił do pokoiku, gdzie zasiadł przed kompem i tak został.
Ja natomiast po zrzuceniu butów odpaliłam mojego lapa, po czym podreptałam do kuchni, gdzie rozdzieliłam zakupy na te do łazienki, te do lodówki, te do szafki - po czym wrzuciłam wszystko tam gdzie trzeba, wstawiłam wodę na herbatę, polazłam do łazienki, zmieniłam łysą, tekturową rurkę na pełną rolkę papieru, otworzyłam sedes i bardzo niezadowolona z koloru muszli wypucowałam ją dopiero co zakupionym domestosem, uzupełniłam to coś wiszące pod wodospadem żelem o zapachu zielonego jabłka, starłam kurz z klapy, podreptałam znów do kuchni i zakrzyknęłam do Połówka, czy nie chce herbaty. Chciał - niesłodzonej (po tych michałkach, jak mniemam). Zrobiłam herbaty, podebrałam galaretkę z cukrem i wróciłam przed kompa.
I teraz oboje siedzimy w zasadzie w tym samym miejscu i czasie, ale ten mój jakoś tak się przed chwilą rozciągnął...

A Połówek właśnie za moimi plecami mówi:
- Ależ nie mam siły się ruszyć...

On to potrafi mnie rozczulić :)

wtorek, 2 czerwca 2009

O ludziach i gwiazdach

Słońce z przepięknym rozbłyskiem promieniowania rentgenowskiego. Całkiem niedawno :)Miałam pisać na jakieś megaistotne tematy, które chodziły mi po głowie. Zasnęłam po tym pomyśle i tematy uległy zresetowaniu. Widocznie nie były takie istotne. Chociaż jeden chyba się ostał gdzieś w zakamarkach mojej głowy, bo jest cały czas żywy - znaczy na bieżąco daje mi się odczuć. O ludziach.

Od dłuższego czasu jestem mniej, lub bardziej aktywną użytkowniczką pewnego portalu społecznościowego, na którym - na wielu forach - ludzie wymieniają się swoimi mniej, lub bardziej trafnymi refleksjami na wybrane tematy. Aktywnie uczestniczę również na forum miejscowości, w której mieszkam. Nie mogę powiedzieć, że mało rozmawiam z różnymi ludźmi i pochwalę się, że z dogadywaniem się nie mam problemu.
Nooo... jeśli robię taki przydługi wstęp to musi teraz nastąpić jakieś większe "ale" - nawet wbrew wspaniałym zaleceniom majstrów NLP, którzy sugerowaliby wstawić tu "i". "I" nie będzie.

Wracając do tematu: przy całym moim wspaniałym, nieskromnie mówiąc, talencie do prowadzenia pisemnych konwersacji trafia mi się ostatnio kompletna klapa dialogowa.
Jak widać na blogu - nie mam tendencji do podsumowywania jednym zdaniem całego świata. Chociaż zdarza się czasem bardzo niecenzuralnie podsumować całą osobę - jednym słowem wręcz. Takoż na forum swoje wypowiedzi zamykam w kilkunastu zdaniach, żeby:
a) dokładnie wyłuszczyć o co biega
b) odpowiedzieć na ewentualne pytania z góry

Niestety. Albo rozmówcom jest ciężko w życiu, albo ja się staję niezrozumiała. Stawiam jednak na pierwsze, bo mój Połówek nadal wie o co mi chodzi, gdy się do niego zwracam (aczkolwiek wczoraj na zdanie "pozmywaj naczynia" nie zareagował i zaczęłam wątpić...). Na portalu moje ostatnie wypowiedzi zostały natomiast storpedowane przez mistrzów ciętej riposty w sposób tak dla mnie abstrakcyjny, że zaczęłam czytać jeszcze raz wszystko, co napisałam. Dla zobrazowania użyję skróconego przykładu:
Ja: - Niebo jest niebieskie.
Ktoś 1: - A czy nie uważasz że niebo jest NIEBIESKIE?
Ktoś 2: - Jeśli masz problem to sugeruję przeczytać książkę "Niebo jest niebieskie", a w ostateczności idź do lekarza od głowy.
Postarałam się jeszcze raz wyłuszczyć mój punkt widzenia, ale bez skutku. I wtedy mnie olśniło! Tam nikt nie prowadzi dialogu! Tam wszyscy prowadzą monologi. Przemawiałoby za tym również to, że grupa owa była taka bardziej artystyczna, a jak to moja psiapsióła ostatnio podsumowała: artyści są próżni. Wszystko więc zrzuciłam na karb specyficznego charakteru interlokutorów. Na wszelki wypadek skoczyłam na chwilę na moje miejskie forum i sprawdziłam, czy może tam ktoś ma problem ze zrozumieniem moich wynurzeń. Ale nie - tam toczyły się dalej spokojne dyskusje. DYSKUSJE, dialogi - takie normalne gadki - szmatki.
I odechciało mi się brać udział w tych forach dla nieomylnych interpretatorów cudzych wypowiedzi. I nie będę już tam pisać, bo wolę ludzi z mojego miasta i rozmowy o psich kupach, niż gadki rozochoconych swoją wielopostowością tfurcufff.

A teraz o tych gwiazdach :)
Dostałam tu coś, co się klepnięciem nazywa - to od zabawy w ganianego chyba - i teraz muszę ładnie odpowiedzieć, bo Majlook mnie dogoniła z dziesięcioma pytaniami.

Zaczynam więc:

1. Gdybyś miał spędzić jeden dzień jako gwiazda, to jaką chciałbyś być?
Oczywiście, że neutronową. Tyle zachodzi w niej niezwykłych reakcji, że nie mogłabym sobie odmówić posiadania choć przez jeden dzień tak bogatego życia wewnętrznego.

2. Jak wyobrażasz sobie swoja przyszłość?
Dom na wsi, taki drewniano - murowany (co oczywiście oznacza, że moja pracownia zarabia wystarczające pieniążki) z poddaszem gdzie mam pracownię i ogromną sypialnię z takim tarasem pod trójkątnym dachem. I tam stoliczek i fotele i my siedzimy z moim Połówkiem, a on pisze następną rewelacyjną książkę i nie musi jechać do żadnej pracy. Las obok i te ptaszki tak śpiewają, że ech... A jaja mam prosto od kurek. Własnych.

3. Masz tylko jeden dzień. Co robisz?
Gapię się na mojego Połówka. Bo to najprzyjemniejsza rzecz na świecie. Oczywiście po uprzednim przylepieniu się do Niego. Wbrew pozorom - nie karmię tym zdaniem jego próżności, tylko odkrywam swój hedonizm.

4. Gdybyś mógł zmienić jedna rzecz na świecie. Co robisz?
Włączam ludziom w głowach taki przycisk odczuwania szczęścia. Bo ludzie szczęśliwi nie są ani agresywni, ani przestraszeni, myślą o sobie i innych dobrze a większość spraw okazuje się bez znaczenia. Myślę, że za jednym zamachem pozbylibyśmy się wojen, prześladowań i terroru.
Gdybym jednak miała zmienić jedną rzecz na kuli naszej ziemskiej to oczyściłabym wszelkie akweny wodne z zanieczyszczeń.

5.Powiedz o sobie, co wiesz tylko ty.
Siedzę właśnie zawinięta w wełniany koc.

6.Co myślisz o osobie, która cię klepnęła?
Ajajaj - podchwytliwe pytanie. Ciepła, empatyczna i ciągle mnie zaskakuje. Chciałabym mieć choć trochę z jej "twardości" i nauczyć się tego "morderczego spojrzenia" :). Estetka. I jak to piszę, to wychodzą mi banały... A ona niebanalna jest. Po prostu to moja bratnia dusza, bo jak u mnie trwoga to do niej od razu uderzam.

7.Co ostatnio oglądałaś w TV?
Nie mam TV! Ale coś tam zawadziłam okiem u mamy. Chyba nie było zbyt emocjonujące, bo nie pamiętam.

8.O której chodzisz spać?
Różnie. Zwykle chodzę spać równo z Połówkiem, bo on zawsze marudzi, że jak się będę przez niego tarabanić to go obudzę, a on do pracy musi rano... On mało tolerancyjny jest w tym temacie...

9.Widziałaś ostatnio coś dziwnego?
Dziwnego to nie. Ale ciekawego to tak: wczoraj widziałam, jak się paliło, a tydzień temu tęczę, a - i znalazłam robaka (taką larwę) w zakrętce od nawozu do kwiatów (to było dziwne, no bo skąd on tam się wziął, w szafie?).

10. Czego boisz się najbardziej?
Samotności.

A teraz klepnąć to ja mogę tylko Aleksandrocholika, bo innych blogów nie obserwuję, a i nikt oprócz klepiącego i klepanego do mnie nie zagląda.