piątek, 29 maja 2009

Pisanie na śpiąco

Właśnie przysypiam nad laptopem, słucham radia jednym uchem i w zasadzie temat do pisania miesza mi się z tematem Pana Redaktora. Mam nadzieję, że w efekcie nie wyjdzie mi jakaś dzika mieszanka zdań kupy się nie trzymających. Chociaż w tym stanie półsnu jest to ze wszech miar możliwe. W ciągu dnia przeleciało mi przez głowę kilka tematów, jakie mogłabym poruszyć w tym wpisie, ale sądzę, że dzisiaj nie dam rady absolutnie. Wpis jednak chciałabym zamieścić, więc jest on w całej swej rozciągłości.
Tworzenie to straszliwie męczący proces. Mój obecny stan świadczy o tym dobitnie. Wytężanie szarych komórek zżera wszystkie zasoby energii i człowiek po kilku dniach wymyślania czuje się , jak flak. Wyobrażam sobie moją głowę - wygląda, jak wirtualny rodzynek - wyssana do cna i w stanie kolapsu. Mała smutna główka jednym zdaniem. Efekty tego wymyślania są - nie jakieś masowe, ale wg mnie coraz bardziej indywidualne i coraz mniej komercyjne. Obawiam się jednak, że twórczość własna niedługo podobać się będzie tylko mi a sztuka dla sztuki nie jest raczej moim celem. Z drugiej strony nie lubię (no nie cierpię wręcz) masówki, bo za dużo mnie otacza plastiku i tandety i wiem, jak duża część społeczeństwa ma "gdzieś" twórcze działania co bardziej natchnionych ludzi. I nie wiem, czy chciałabym tworzyć ze świadomością tego, że ktoś kupi dzieło moich rąk między ziemniakami i papierem toaletowym, żeby tam mu coś dyndało w uchu, bo szwagierce już dynda. Wszystko jedno co. Więcej napiszę jutro, czy jakoś tak, bo już mi do głowy przychodzi masa rzeczy. lecz nie dam rady wszystkiego przelać na pulpit z powodu tego kolapsu na szczycie mej osoby.

P.S. post miał znaleźć się na blogu około północy, ale wysiadły gugle :(

czwartek, 14 maja 2009

Dłubanie w nosie

Miałam opisywać swoje przygody z urzędem, ale jednak zrezygnowałam. Może kiedyś je jeszcze tutaj zamieszczę, ale dzisiaj chyba już nie mam na to nastroju.
Jestem wkurzona.
Nie wiem, czy powinno się pisywać w chwili bycia wkurzonym, ale w końcu jest to jakiś stan emocjonalny, który pobudza mózg do intensywnej pracy. Z drugiej jednak strony potrafi go skutecznie wyłączyć. W tej chwili chyba mój mózg jest w rozdarciu. Twórcza półkula strajkuje (jak zwykle, kiedy czuje się pod presją), odtwórcza za to jest nabuzowana. Ten piękny stan nierównowagi skutkuje tylko jednym: chce mi się wyć i drapać. Przyczyna: różnica zdań, skutek: nie odzywam się, muszę ochłonąć, bo nie chcę gadać we wzburzonym stanie tego, co mi ślina na język przyniesie. Jednocześnie nie chcę słuchać przykrych rzeczy, które kierowane są w moją stronę. Tym bardziej, że nie dane mi nigdy będzie usłyszeć, że były niesione przez ślinę i że przesadzone, albo coś w tym stylu. Bo to sama prawda jest i w dodatku niezmienna.

Przesadzam tylko ja.
I w dodatku nic nie robię.
Sama. Bo jak się na mnie nakrzyczy to robię.
Tudzież czekam, aż ktoś zrobi za mnie. Ktoś - sorry, nie ktoś, tylko mój Połówek.
Cały tydzień po prostu siedzę i dłubię w nosie (nie ważne, że dopiero czwartek jest, ale to jak tydzień w zasadzie).
Bo jak się pracuje w domu to można sobie bezkarnie dłubać - nikt nie zobaczy.
Znowu przesadzam: nie pracuję w domu, tylko - nic nie robię.
I nie zarabiam.

Zawsze mi w szkole powtarzano, że w pisaniu trzeba być konsekwentnym stylistycznie. Jeśli zaczynam pisać w pierwszej osobie liczby pojedynczej to konsekwentnie owe "ja" stosuję dalej. Jeśli piszę o "nas" to do końca jest "my". Okazuje się że w pisaniu może i tak jest, ale w życiu już niekoniecznie. Może być tak na przykład, że za coś się mamy wziąć "my". Jeśli jedno z "nas" później nie będzie mogło/chciało a drugie będzie czekało w rezultacie może się okazać, że konsekwencja się gdzieś pogubiła. Bo moje "ja" czekało na drugie "ja", aby podjąć zadeklarowane działanie jako "my" i dostało litanię, że nic nie zrobiło. A moje "ja" sobie po prostu grzecznie czekało, żeby być "nami" w działaniu. Nie z lenistwa, nie z powodu ciekawszego zajęcia, jakim jest dłubanie w nosie, tylko dlatego, że wcześniej działanie było ustalone na "my".

Nie wiem, czy wygląd strony "o mnie" na pewnym portalu aukcyjnym jest kwestią życia i śmierci. Bo pretekstem do powiedzenia przykrych rzeczy rozciągniętych daleko poza ową stronę jest na pewno. Przykłady - powyżej.
Teraz, po pięciu próbach zmienienia wyglądu owej strony - kiedy za każdym razem wspaniały portal wywalał w pizdu (tak, użyję tego brzydkiego słowa w tekście) moje wszystkie zmiany zdaję sobie sprawę, że być może powinnam była po prostu wziąć jakiś persen, prozac, czy inne świństwo i lec na kanapie dłubiąc w nosie. Zamiast podejmowania usilnej próby zmienienia bannera i skasowania kilku linijek tekstu (w programie graficznym, programie do obróbki fotografii, po przerzucaniu na ftpa kilkanaście razy poprawionych grafik i pięciokrotnym logowaniu się na portal po tym, jak nie zapisało wprowadzonych zmian). A wszystko po to, żeby w końcu uszczęśliwić Połówka i pokazać, że ma rację, ma rację...