niedziela, 20 września 2009

Droga mniejszości

W pewnym programie MSWiA z 2003 r. czytamy:
"Na terenie Rzeczypospolitej Polskiej mieszka obecnie około 20.000 osób należących do romskiej mniejszości etnicznej. Osoby te znajdują się przeważnie w bardzo trudnej sytuacji społecznej i ekonomicznej, w sposób zasadniczy odbiegającej od współczesnych standardów cywilizacyjnych(...)społeczność romska sama poszukuje sposobów podtrzymywania własnej tożsamości oraz rozwiązania nabrzmiałych problemów..."

Jest to część wstępu "Programu na rzecz społeczności romskiej w Polsce". Dalej ciągnie się analiza owej mniejszości wraz z wyszczególnieniem co, dlaczego i jak to jest, że jakoś ogólna niechęć do owej mniejszości się objawia to tu to tam w różnych regionach naszej ojczyzny.

Ministerstwo chce naprawiać błędy przeszłości... Nasze drogie państwo w latach 60 udomowiło ową mniejszość w sposób definitywny każąc im przestać bujać się wozami po całej polskiej krainie i osiąść na dupie w jednym miejscu (żeby można było w końcu ich ometkować jak i resztę ludu PRL). Musieli więc owi mniejszościowi zaprzestać zarobkowania na obwoźnym handlu patelniami - swoją drogą zajebiaszczymi - oraz obwoźnymi przepowiedniami (szczególnie dotyczącymi zawartości portfela).
Co powstało wskutek owego osiedlenia? Domy żywcem z Disneylandu wyciągnięte, podniesiona stopa bezrobocia w rejonie, niejasne statystyki ludności, udawana symbioza z otoczeniem, zagęszczenie wpisów w policyjnych raportach.
Ja jestem spokojną osobą - uważam, że każdy żyć może jak chce i gdzie chce, byleby drugiemu na odcisk nie wchodził i ze społecznością jako tako się dogadywał. A cóż to się dzieje, kiedy warunki powyższe spełnione nie są? Staję się niespokojną osobą - to proste.

I dziś jestem meganiespokojną osobą, kiedy zaglądam w czeluście Internetu i czytam, że na Wisłostradzie Rom rozbija swój nowy samochód wart cirka ebałt 2 miliony, wioząc dziecko i taranując przy okazji dwa inne samochody. Informacje mętne nieco są, więc ja drążę dalej i cóż znajduję - info, że samochód prowadzony przez szczeniaka lat około 22. Zdjęcia - a i owszem - samochodu z kierowcą, tudzież właścicielem oraz filmik TUTAJ sprzed wypadku, na którym pruje ów samochód ścigając się z czarnym ferrari, dosiadanym przez - podobno - brata kierowcy powyższej fury.
I co ja myślę? Myślę, że na tym przykładzie jasno widać, jak bardzo sytuacja Romów "w sposób zasadniczy odbiega od współczesnych standardów cywilizacyjnych" oraz jak doskonale radzą sobie oni z "samodzielnym rozwiązywaniem nabrzmiałych problemów". Tylko co, do jasnej cholery, było nabrzmiałym problemem tego idioty? Chyba jego ego, tudzież bezbrzeżna głupota, która rozpuknęła mu gały i resztę głowy. Tak, jak i jego mniej zamożnym ziomalom, którzy w mojej okolicy potrafili w środku dnia, na środku skrzyżowania wyciągnąć z samochodu, bogu ducha winną, kierującą nim kobietę. Mętnie tłumacząc się później policji, że samochód wyglądał jak ten, co im skradziono.
Jestem wkurzona, widząc społeczność, która nie wykazuje żadnej woli zaakceptowania lokalnych zasad współżycia, która w obawie o utratę swojej odrębności ma w dupie otoczenie i szacunek dla odrębności i wolności innych obywateli. Która chce żeby coś jej dać, ale tylko na jej warunkach (słyszeliście o programie dopłat do badań lekarskich Romów, z których lekarze nie skorzystali tłumacząc, że badanie wykonywane w gabinecie w obecności całej rodziny jest wręcz niemożliwe?), dla której odrębność to brak edukacji, porywanie 13 latek w celu matrymonialnym i napuszczanie dzieci z wielkimi akordeonami na pasażerów komunikacji miejskiej.

Mnie to wkurwia i bez ogródek o tym mówię. Tacy ludzie - te jednostki, o których napisałam - wystawiają całemu środowisku Romów wspaniałą wizytówkę. Nie dziwię się więc, że dalej straszy się cyganichą, co porywa niegrzeczne dzieci, i ucieka się na drugą stronę ulicy kurczowo trzymając za portfel, jak tylko usłyszy się "powróżyć?".

A na zakończenie, żeby było ciekawiej, przenieśmy się w przestrzeni i wylądujmy na Wyspach. Drodzy Brytyjczycy - rozumiem Wasze zdenerwowanie, kiedy dres z Polski kradnie Wasz samochód, ma w dupie konwenanse, pije na umór i wszczyna burdy. Kiedy robi sobie squat (że też to ciągle jest tam legalne - dramat. Poprawka - sprawa bardziej skomplikowana - jest bezprawnym zajęciem, ale to temat na inną rozprawkę) w zabytkowej chałupie i śmietnik na podwórku. Gdy uważa, że jak już przyjechał to mu się należy. Który zachowuje się dokładnie tak, jak mniejszość opisana powyżej (nie wiem tylko, czy biegają z akordeonami - chyba nie). On niczym się nie różni od tych ludzi, którym nasze Ministerstwo chce pomagać. I moje wkurzenie też nie różni się niczym od Waszego. Oprócz miejsca wypromieniowania.

poniedziałek, 14 września 2009

Ugotowałaś? To zapłać podatek.

Złota Kupa

Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam założyć drugiego bloga. Bloga "Czerwono mi (ze zdenerwowania)". Bo wena nachodzi mnie na skutek ciśnienia, jak widzę. Wysokiego.

Pomysł rozważę, bo nie wydaje mi się głupi.

Do napisania kolejnego, tupiącego nogą posta na moim blogu zmotywował mnie wpis Kanalii oraz lektura pewnego artykułu w necie. Artykuł był o przedsiębiorcy z Bełchatowa, który od dwóch lat czeka na zwrot podatku VAT, Podatku zebrało się dużo (prawie kumulacja w totolotka), a urząd skarbowy ani myśli oddać wymyślając coraz to nowe powody do oddalenia terminu zwrotu.
Dzisiaj natomiast "Rzepa" wydrukowała informację o interpretacji przepisów podatkowych przez Izbę Skarbową w Katowicach na temat ...nieodpłatnej pomocy. Dla niezorientowanych zacytuję za artykułem, o tym, co owa Izba stwierdziła: "każda darmowa przysługa jest realnym zyskiem dla tego, kto z niej skorzystał. Trzeba ją więc wycenić i zapłacić podatek".

Płaci się już za sranie (ścieki), oddychanie (klimatyczna), bycie chorym, zdrowym, ewentualnie nieżywym, lub kalekim, za bycie właścicielem samochodu, psa, domu. Nie mogę się spóźnić o dzień z opłatami, bo straszą mnie komornikiem. Ale jak to ja mam otrzymać kasę - ROTFL, że tak to ujmę. Najlepiej byłoby, żebym zajęła się czymś, zapomniała i ewentualnie po paru latach poczuła się zaskoczona, że mi listonosz przekaz ze zwrotem/odszkodowaniem/innym roszczeniem przynosi. Bez odsetek rzecz jasna, ale z zaskoczenia i to się liczy, bo wtedy się o odsetkach nie myśli.

Teraz ktoś w Katowicach wpadł na pomysł, żeby opodatkować wzajemną pomoc. Ja rozumiem, że to chodzi o bank czasu. Ale bank czasu jest inną (elektroniczną) formą tablicy informacyjnej, czy "poczty pantoflowej", gdzie ludzie pisząc w Internecie poszukują pomocy w zamian za przysługę. I teraz okazuje się, że ludzie Ci oszukują Skarb Państwa, ponieważ nie płacą podatków z tego tytułu.

Co najciekawsze - klika miesięcy temu, grzebiąc w przepisach dotyczących użyczenia podjęłam z moim Kochaniem dyskusję. Dyskusja była gorąca, ale konkluzja taka: powinniśmy zgłosić się do US z wyceną naszego (mojego i Kochania) gotowania, prania, sprzątania i innych (z racji przyzwoitości nie wymienię) czynności w celu poddania się opodatkowaniu. Przecież formalnie jesteśmy dla siebie obcymi osobami. Heh. Nie pamiętam, jak skończyła się owa dyskusja. Podejrzewam, że Kochanie uspokoiło mnie jakimś stwierdzeniem w rodzaju: "przesaaaadzasz" sugerując mi na przykład, że za dużo czytam Orwella i Naomi Klein.
A tu BINGO! Katowicki urząd dziś powiada: "opodatkować".

Może ja się powinnam zająć podatkami i administracją? Bo wróżeniem tego nie nazwę. Ja tylko próbowałam - tak z czystej potrzeby wyładowania frustracji - wykoncypować do jakich absurdów możemy dojść w toku interpretacji przepisów podatkowych. Wyszło, że ...słowo ciałem się stało.

Pracę w zagródkach już przerabiałam, targety, kejsy, biznes kejsy, wskaźniki, kamery nad biurkiem i inwigilację poczty. Teraz jestem zwykłym prolem (G.O. 1984), ale niestety - klapek na oczy nijak naciągnąć nie mogę i siedzieć cicho również. Całe szczęście - nie tylko ja, bo pomyślałabym, że ze mnie jakaś wariatka.

I zastanówcie się, gdy babulinka jakaś poprosi o wtaszczenie siatek po schodach. Zza rogu wyskoczy potem urzędnik skarbowy - babulinkę hyc w kajdany, was za frak i kara za niepłacenie podatków.