piątek, 12 września 2008

Dialogi wewnętrzne

Myślę o ludziach, których znam, o rozmowach z nimi i ogólnie wszelkich interakcjach społecznych (nazwijmy to w ten sposób). Patrząc globalnie wszyscy wydają się podobni - podobne potrzeby, zachowania, odruchy... A jakby tak zacząć wyjmować po jednej osobie z tego zbioru i każdego ludzia dokładnie sobie obejrzeć to dwóch takich samych nie uświadczysz. Spotykam i poznaję różne osoby. Nawiązuję znajomości - bliższe, lub dalsze. Rozmawiam, wymieniam poglądy i mimo paru lat życia na tym padole nadziwić się nie mogę, jak różni jesteśmy. Ile zyskujemy (lub tracimy) przy bliższym poznaniu. I jak się zmieniamy.

Parę lat temu mogłam o sobie powiedzieć, że na spotkaniach i posiadówach w gronie znajomych czuję się, jak ryba w wodzie. Cały ten ruch i zamieszanie pozwalały poczuć, że żyję. Dzisiaj siedzę sobie wieczorkiem przy biureczku, wspominam i eee... nagle uświadamiam sobie, jak bardzo lubię być sama. Ale nie sama w sensie "sama jedna, jak palec", tylko taka z dala od zamieszania, cudzych opinii i poglądów, daleko od dyskusji, argumentów i wszystkiego co się z tym wiąże. Te ciągłe "stawania okoniem" i "moje na wierzchu" - fuj i be (inaczej nie potrafię w tej chwili tego określić) po prostu. Dialog wewnętrzny wydaje mi się na chwilę obecną wystarczająco absorbujący i - momentami - męczący. Aż wszelka chęć przebywania w jakimkolwiek towarzystwie po prostu mi przechodzi. Ponadto rozmowy z moim Kochaniem są tak zajmujące, że czasem się człowiek nie spostrzeże a temat zaczyna przybierać rozmiary rozprawy doktorskiej. Co jak co: rozmowy rozmowami (z innymi), ale chyba gorsze, od paplania (skądinąd czasem potrzebnego i jak najbardziej pożądanego) jest brak reakcji interlokutora. Doprawdy - nie ma to, jak jednostronna próba nawiązania dialogu. Akcja wiązania usteczek w sznureczek wywoływała we mnie zwykle pewne dziwne reakcje wewnątrz (yy.. co ja takiego powiedziałam, trzeba zmienić temat, ała!?). Teraz wywołuje hmm... potrzebę oddalenia się i nie wracania - bo i po co?

I tak właśnie dochodzę do konkluzji, że zmieniam się, starzeję (a w zasadzie dojrzewam - cały czas dojrzewam) i podoba mi się to. Jak się uleje to smaruję, jak pod spodem i dzięki temu mam świadomość, ze coś się jednak zmienia. A potem juz całkiem spokojnie mówię do siebie - a, wyluzuję i przestanę z tym "ojej ojej", i włączę "no i..?". Bo ze sobą to w zasadzie mi najlepiej :).

1 komentarz:

Majlook pisze...

No i ja mam wlasnie to samo!!!
Dobrze, ze napisalas ten post, bo teraz wiem, ze nie powinnam sie soba martwic, ze to taki widac proces dojrzewania :))) No i fajnie!
Bo faktycznie przez cale zycie zawsze jestesmy tylko w swoim towarzystwie, ha tzn w doborowym :PPPP
obsciskowuje mocno :***